niedziela, 29 stycznia 2012

Martin, reż. George A. Romero; 1977r


George A. Romero to niewątpliwy prekursor zombie movies. Filmografię reżysera w przytłaczającej większości wypełniają horrory o żywych trupach. "Night of the living dead", "Dawn of the dead", "Day of the dead", czy też nakręcone kilka lat temu "Diary of the Dead" oraz "Survival of the dead" wyraźnie pokazują, że Romero kocha chodzące i żądające ludzkich mózgów truchła. Warto jednak przyjrzeć się mało znanemu tytułowi, w którym na próżno doszukiwać się będziemy powolnych umarlaków, galonów sztucznej krwi i mózgów. "Martin", bo o tym obrazie mowa to próba zmierzenia się Romero ze znacznie bardziej poważnym repertuarem.


Martin ma osiemnaście lat. Jest przekonany, że jest wampirem. Chłopak przeprowadza się do swego wuja, który mówi o nim Nosferatu i ma w planie oczyszczenie jego duszy. Jednak czy Martin naprawdę jest wampirem, czy po prostu samotnym, nie dającym sobie rady z życiem nastolatkiem cierpiącym na psychozę?


Przez wiele lat w naszych świadomościach utrwalił się mit, jakoby wampir był nocną kreaturą, łaknącą ludzkiej krwi postacią, do której unicestwienia potrzebny będzie nam osinowy kołek wbity prosto w serce. Setki filmów i książek powielały ten schemat, lub starały się wprowadzić nowe bardziej, lub mniej udane innowacje (wystarczy przypomnieć sobie pomysł, jakoby wampir mienił się niczym kryształ w zetknięciu ze słońcem). Filmowy Martin chodzi w blasku słońca, ochoczo ściska czosnek, nie posiada kłów, a do zabicia ofiary wykorzystuje strzykawkę i skalpel. Próżno doszukiwać się w nim zatem jakichkolwiek oznak wampiryzmu, jednak jego wuj z zacięciem maniaka wierzy, że chłopak to żyjący już na tym globie ponad 80 lat Nosferatu, którego należy bezzwłocznie powstrzymać przed zabijaniem niewinnych ludzi.


Romero świetnie ukazał zagubienie Martina. Widz nawet po seansie nie będzie miał stuprocentowej pewności, czy chłopak udawał wampira, czy naprawdę nim był. Widzimy co prawda brutalne zabójstwa, jednak trudno jednoznacznie określić, czy Martin był ich sprawcą. To, co na początku wydawało mi się oczywiste wraz z rozwojem wydarzeń stało się jedną, dużą zagadką, którą trudno rozwiązać. Przez cały seans mnożą się pytania, na które nie ma odpowiedzi.Utrzymane w czarno-białej stylistyce wspomnienia Martina genialnie urozmaicają film i wprowadzają do niego nową nutę niepokoju. Wszystko to sprawia, że film Romero jest wciągającym i klimatycznym obrazem, który możemy rozpatrywać na wielu płaszczyznach. Czy jest to historia wyrachowanego zabójcy udającego zagubionego chłopca? Może jednak jest to opowieść o alienacji, zagubieniu i szukaniu własnej wartości w świecie pełnym nienawiści? A może to obraz o najprawdziwszym wampirze? Odpowiedź na owe pytania jest trudna, można by rzec nawet, że niemożliwa.


O niebywałej sile filmu stanowi przede wszystkim świetne aktorstwo, z Johnem Amplasem w tytułowej roli na czele. Aktor bezbłędnie pokazał różnorodną paletę emocji począwszy od zagubienia, radości a na niemal zwierzęcej żądzy skończywszy. Efekty specjalne stworzone przez nieocenionego mistrza Toma Saviniego (Savini ponadto zadebiutował aktorsko w "Martinie") stanowią bardzo dopracowany element filmu. Jako ciekawostkę warto odnotować fakt, że George Romero zagrał w swym obrazie rolę ojca Howarda.

Obraz "Martin" powinien obejrzeć niewątpliwie każdy fan psychologicznych horrorów z nutką dramatu w tle. Romero udowodnił, że niewątpliwie potrafi zaniepokoić widza i stworzyć zupełnie odmienny od swych poprzednich filmów grozy obraz - dość kameralny, lecz zdecydowanie mocno oddziałujący na psychikę widza, pozostawiający go z ogromem pytań, na które nie ma odpowiedzi. "Martin" stanowi mocny punkt w dorobku filmowym reżysera. Naprawdę warto!

9/10

2 komentarze:

  1. Recenzja warta uwagi fachowe stwierdzenia dobrze oddające klimat filmu, który oczywiście jest niczego sobie. Recenzja na podobnym poziomie co film. Wracając do recenzji, a dokładnie do warsztatu pisarskiego autorki nie można mieć jakichkolwiek zastrzeżeń :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne recenzje, widac pasje i styl. Szkoda ze na blogspocie trudno o duza ilosc czytelnikow. Pozdrawiam, M.

    OdpowiedzUsuń